Dzisiaj, jutro i każdego z następnych dni.

Ile czasu można słuchać przykrych słów i udawać obojętność? Patrzeć na to, co się dzieje
 i odwracać wzrok? Chcieć coś zrobić, a zamiast tego jednie zaciskać pięści? Ile łez można wypłakać? Ile razy krzyczeć w poduszkę? Patrzeć pusto w dal? Uśmiechać się mimo smutku? Potakująco odpowiadać na pytanie "Czy wszystko w porządku"? Zbyt wiele. 
Za dużo słów, speszonych spojrzeń, bezradnych dłoni, słonej wody na policzkach, niemych wrzasków, kłamstw. Za każdym razem. Pierwszym, drugim, siódmym. Zawsze o tyle samo za wiele. Zero byłoby odpowiednią liczbą. Tylko że "nic" nie ma tutaj możliwości bytu. 
Jedynie wiatr szumi niezmiennie za oknem, krople deszczu stukają o szybę, słońce wstaje co rano, by każdej nocy ustąpić miejsca księżycowi i czas ucieka. Tym razem nie próbuję go gonić, ponieważ nie przynosi ulgi, nie goi ran. Może któregoś dnia się z tym pogodzę. Powiem, że tak musiało być i zostawię to za sobą. Jeszcze dziś pozwól mi pobyć 
w samotności ze swoim żalem. Żalem do innych, że nie potrafili nic zrobić.
 I żalem do siebie, że byłam przy tym ich towarzyszką.


Komentarze

  1. Sama nie wiem co napisać o tym, prawdziwe.
    Zapraszam do siebie
    http://kochajac-potwora.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jedna chwila, a podarujesz mi uśmiech.