Czarne myśli podcinają wronie skrzydła.

Lipiec był miesiącem pustki. Odwracałam wzrok nie mówiąc, jak źle mi samej i nie chcąc, byś widział to w moich oczach. Źle było bez Ciebie i źle ze sobą samą. Czarne myśli nieustannie krążyły po głowie jak stado wygłodniałych wron pożerając każdy krótki przebłysk pozytywów. Spadło poczucie własnej wartości, a mój optymizm uciekł gdzieś w kąt. Wypłakałam niezliczoną ilość łez, zamykając się
w sobie. I chociaż lipiec mam za sobą, to coś z tego jeszcze we mnie tkwi. To ukłucie zazdrości gdy słyszę, że ktoś się rozwija, podczas gdy ja stoję w miejscu. Ten mur, przez który trudno się przebić, gdy na okrągło powtarzam, że przecież nic się nie dzieje, chociaż na pierwszy rzut oka widać zupełnie co innego. Nie chcę rozmawiać i wyduszenie z siebie czegokolwiek sprawia mi ogromną trudność. Ponownie przykrywam się milczeniem niczym płachtą nie do zdarcia. Chowam się we własnej skorupie licząc, że tam będę bezpieczna, chociaż tak naprawdę nie potrzebuję samotności, a troski i ciepła, które odpycham. Jest we mnie jakieś przeświadczenie, że sobie nie poradzę i ta myśl, że wszystko stoi pod jednym wielkim znakiem zapytania. Czuję się winna pewnych słów i czynów, za które wciąż nie przeprosiłam. Czuję się odosobniona, bo chyba sama wybieram taką drogę, której efekty smucą mnie jeszcze bardziej. Nie wiem już co robić i co mówić, bo uroiłam sobie rzeczy, od których trudno mnie teraz odwieść. Nie wierzę, że to moje wymysły, nie wierzę, że to nieprawda. Zbyt długo potęgowało się we mnie przeświadczenie, że stan rzeczy, który tak bardzo mi nie odpowiada, jest zawiniony tylko
i wyłącznie moim brakiem umiejętności czy inwencji. Może to też trochę pecha, ale przecież nie powiem, że to niefart i tyle. Składam się z wielu małych, zatrutych strzępków rozbieganych myśli, negatywnych wizji, którym chciałabym uciec, a które nieustannie do mnie wracają, czasami ze zdwojoną siłą. Nie znajduję okazji i słów, by wyrazić to głośno, więc czekam na właściwy moment, który nie nadchodzi. Przeciągłe westchnięcie i smutny uśmiech z nieco nieobecnym spojrzeniem, gdy znowu mówię, że "to nic" to jedyne, na co mogę się zdobyć. Czekam na przypływ odwagi i falę może nawet nieprostych rozwiązań, które pojawią się na horyzoncie. Czekam i próbuję zebrać się w sobie, dopasować jeden puzzel do drugiego i sprawić, by układanka codzienności ponownie tworzyła sensowną całość.


Komentarze

  1. Dziwnie mi czytać taki post u Ciebie. Zdaje się że przestałaś panować nad swoimi emocjami, że zaczęłaś poddawać się smutkom. Nie wiem, nie pasuje mi to do Ciebie, zawsze wydawałaś mi się spokojną i szczęśliwą osobą, a teraz mam wrażenie, że w Twoje życie wdarło się wiele chaosu. Mam nadzieję, że poukładasz sobie wszystko, negatywne emocje też są ważne i potrzebne, ale co za dużo to niezdrowo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, przestałam nad tym panować i uległam, zamiast walczyć i szukać dobrych stron, jak zwykle robiłam. Chaos to też zdecydowanie trafne określenie, ale chociaż mam jeszcze sporo stresu, to trochę już ze mnie to wszystko zeszło. Rozmowy jednak sprawdzają się o wiele bardziej niż trzymanie wszystkiego w sobie. Więc chyba powoli się to jakoś ułoży, zobaczymy, ale dziękuję :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Jedna chwila, a podarujesz mi uśmiech.