Keep your head up.

Na bardzo długo zniknęłam z blogosfery. Trochę z braku potrzeby, trochę z braku czasu. Utonęłam
w wirze ciągłych zadań, planowania, łączenia pracy, innych aktywności i jeszcze raz pracy, a do pewnego momentu nawet pracy po raz trzeci. Zapomniałam o pisaniu, a skupiłam się na bieżących sprawach, na wszystkim, co było do zrobienia "na wczoraj". Czasami na tym, że ze wszystkim jestem w tyle i kompletnie się nie wyrabiam. Zupełnie przestałam się skupiać na sobie, przestałam odpoczywać. W listopadzie pozwoliłam sobie na całkowity reset przy okazji trzydniowego wyjazdu, co z jednej strony było cudownym uczuciem, a z drugiej sprawiało, że nie mogłam spać z natłoku myśli
o tym, co mam do zrobienia. 
Od stycznia zrezygnowałam z kilku rzeczy, do których w ogóle nie powinnam się już garnąć na jesieni, nakładając na siebie o wiele za dużo. Mimo tego chyba nie odpoczęłam. Dużo obowiązków i kończące się terminy generowały ciągły stres, zmęczenie i nieustanną panikę, że nie zdążę, że sobie nie poradzę, że jest za późno. W którymś momencie nauczyłam się jednak postrzegać to z nieco innej strony, dystansować się, uświadamiać sobie, że też jestem tylko człowiekiem i nie mogę robić wszystkiego. Poczułam się lepiej ze sobą, chociaż wciąż bywały dni, gdy miałam już tak bardzo, przytłaczająco dość. Marzyłam o trzech dniach nicnierobienia. 
Od marca postanowiłam jeszcze bardziej przystopować. Znaleźć w końcu czas na coś, co obiecywałam sobie od stycznia zacząć, na coś, co też przyprawiało mnie o paniczne myśli o treści "nie zdążysz". Nagle miewałam wolne albo w połowie wolne weekendy, które mogłam wykorzystać na nadrabianie tych mnóstwa rzeczy zapisanych na niekończących się karteczkach. Nagle mogłam ten czas spędzić
z kimś, obejrzeć film, w końcu trochę odetchnąć. Zaplanować prawie tygodniowy wyjazd, początkowo za granicę, później jednak w Polsce, do jednego z najpiękniejszych dla mnie miast, za którym już niezmiernie tęsknię. Miałam wrócić do rodzinnego miasta, a w środę, 25 marca mieliśmy wyjeżdżać,
w czwartek spędzić cały dzień za granicą i jeszcze parę dni tam. Nie mogłam się doczekać,
a tymczasem sytuacja drastycznie się zmieniła. Wyjazd oczywiście odwołaliśmy, tak samo z resztą jak wszystko inne. 
Nagle mam nadmiar wolnego czasu. Przez pierwsze dni było to zbawienne. Zeszła ze mnie większość obowiązków, w tym praca i druga praca, planowanie, organizowanie wszystkiego. Zostało kilka rzeczy, na które w końcu znalazłam czas, z wielką motywacją z resztą. Teraz jest już mniej przyjemnie. Brakuje mi powietrza, ludzi, jego, wspólnego czasu, którego od dawna było już tak mało, a który mieliśmy nadrobić na wyjeździe. Wspólnego oglądania filmów i seriali, które po części oglądam sama, czego nigdy nie lubiłam. Brakuje mi trochę tej normalności, w której gubię się w nadmiarze zadań,
a którą jednak lubię i do której przywykłam. Dzięki temu rozumiem, jak bardzo potrzebuję resetu raz na jakiś czas i jak sobie szkodzę ciągłą pracą, ale z drugiej strony widzę też, że się w tym spełniam i że trudno jest przetrwać czas, w którym wszystko stoi pod znakiem zapytania. Robię to, co jest do zrobienia, do tej ważniejszej kwestii dalej przykładając się z chęcią, zmotywowana ilością czasu, który w końcu mogę na to poświęcić. Gdzieś pomiędzy dużo odpoczywam, czytam książki, które się już kończą, konsumuję seriale.
W tym wszystkim przychodzi do mnie jednak trochę smutnych myśli, trochę pytań. Czasami wraca to, co mi powiedziałeś, a czego się chyba po prostu nie mówi, to, co mieliśmy sobie jeszcze wyjaśnić, a do czego nie wróciliśmy. Wracają wspomnienia z czasów, gdy było jeszcze tak pięknie, świeżo, intensywnie. Tęsknię za tymi czasami, ale nie potrafię z tobą o tym rozmawiać. Czasami wspomnę coś tylko, ale bagatelizujesz temat. Może jeszcze kiedyś do tego wrócimy, może którejś nocy - bo nocą łatwiej ubrać myśli - napiszę do ciebie w końcu, bo na razie nie wiem nawet, jak miałabym to wszystko ująć w słowa. Kiedyś rozmawialiśmy przecież całymi nocami, a teraz i za dnia nie rozmawiamy codziennie. W każdym razie czekam, przyzwyczajając się już do tej innej codzienności.





Komentarze

Prześlij komentarz

Jedna chwila, a podarujesz mi uśmiech.