Maybe the days we had are gone.

Chyba czuję się odrobinę lepiej. Wyjechałam, a potem wróciłam z dystansem. Odsunęłam od siebie te myśli, rozpamiętywanie, analizy, wspomnienia. Jest jak jest. Właściwie wróciłam i rzuciłam się w wir zapomnienia. Czas wypełniony spotkaniami, śmiechem, rozmowami, winem. Jeden tylko dzień przypomniał, a jednocześnie uświadomił mi trochę. Jak możesz podchodzić do tego w ten sposób? Jak można zachować się tak mało empatycznie, ludzko? Dobrze, że miałam potem czas dla siebie, bo złość i gorycz przebijały się gdzieś pomiędzy jeszcze przez kilka dni. Czas dla siebie i jeszcze raz dla bliskich, co wyszło mi na dobre, a czego właściwie się spodziewałam. Wiem, że to nie jest budowanie siebie samej i swojego poczucia stabilności bez innych w jakimś miejscu. Ale na razie to pomaga, to wystarczy. Są jeszcze chwile powrotów, gdy o trzeciej nad ranem ktoś akurat włączy kilka melancholijnych utworów, a do mnie wracają przebłyski dobrych chwil i łzy płyną mimowolnie po policzkach. Wiem, że to będzie długo wracało. Ale wiem też, że kiedyś minie i chyba nie będzie źle.




Komentarze